Na zewnątrz jest już na tyle ciepło, że sezon tanecznych pokazów plenerowych można uznać za otwarty. Ale nie każdy do nich dotrze, bo organizatorzy z nieznanych powodów uwielbiają akurat te prezentacje ogłaszać dosłownie w ostatniej chwili, a w dodatku lokalizacje jakie wybierają, bywają miejscami, w których nie bywa się „przy okazji”. Na taniec w plenerze trzeba się wybierać specjalnie i ciężko jest umówić na takie oglądanie ze znajomymi.
Za kuriozalne uważam pokazy site-specific, które znaleźć można tylko dzięki korzystaniu ze współrzędnych GPS podawanych na dwie godziny przed rozpoczęciem, ujawnianie programu festiwalu, w którym jest zaznaczone, że punktu odbywania się flash-mobu trzeba dodatkowo szukać tuż przed terminem na stronie organizatora czy prezentacje w miejscach odludnych, do których trzeba się tłuc autobusem przez dwie godziny. To są przypadki realne, jakie zaproponowali nam w Warszawie w ostatnim sezonie organizatorzy.
Rozumiem, że niektóre projekty wymagają odpowiedniej przestrzeni, ale jednak warto przy ich wyborze myśleć nie tylko o sobie, ale przede wszystkim o widzach i sprawdzić zawczasu czy będą oni mogli łatwo na miejsce dotrzeć np. bez samochodu. Można także zaproponować inne ułatwienia, takie jak przygotowanie mapki dotarcia oraz podanie w materiałach numeru telefonu kontaktowego (wiąże się to z wyznaczeniem osoby pomagającej widzom w znalezieniu miejsca pokazu). To są naprawdę proste sprawy.
Jeśli zaś taniec w plenerze odbywa się regularnie, organizator powinien obserwować frekwencję publiczności – a gdy jest jej zbyt mało to elastycznie się dopasować. Przykładem niech będzie akcja taneczna organizowana w ramach międzynarodowego projektu przeciwko gwałtom „One Billion Rising. Nazywam się Miliard” 14 lutego. Przez kilka lat pokazy odbywały się w Pasażu Wiecha. Niestety po remoncie i wyłożeniu przestrzeni za Domami Towarowymi Centrum betonem to miejsce dosłownie przestało żyć; jest tak nieprzyjazne, że wręcz omijane przez warszawiaków. Organizator zauważył ten problem i przeniósł plenerowy pokaz do nowej przestrzeni – między stację metra Centrum a dworzec Śródmieście – obecnie tańczy się więc tam, gdzie chodzą ludzie, a nie tam, gdzie jest równe podłoże.
I jeszcze jedna uwaga. Pokazy plenerowe mają to do siebie, że widzowie są na nich często absolutnie przypadkowi. Występujące zespoły mogłyby silniej wykorzystywać ten fakt. Pomyśleć o rozdawaniu ulotek opisujących ideę spektaklu i występującą grupę, bądź choćby zainwestować w stojący w pobliżu roll-up. Publiczność bardzo chętnie fotografuje tancerzy – warto więc zadbać o to, by zdjęcia wrzucane później do mediów społecznościowych zostały prawidłowo opisane. To jest także promocja, i to jedna z najsilniejszych, bo osobiste polecanie sztuki zawsze się przekłada na zdobywanie nowych widzów.
Poprawienie tych elementów jest naprawdę istotne. Raptem tydzień temu, 29 kwietnia w Międzynarodowy Dzień Tańca, wracając z teatru natknęłam się na uliczny punkowy fire-show. Realizowany do ostrej muzyki odbywał się na „patelni” przed główną stacją metra, gdzie się przesiadałam. Odkryłam go więc przypadkiem, bez wcześniejszego planu czy jakichkolwiek informacji. Był na tyle ciekawy, że zostałam na nim przez blisko 20 minut.
Zrobiłam mnóstwo ciekawych zdjęć i mogłabym go nawet opisać, ale nikt dookoła mnie nie wiedział jak nazywa się występująca grupa. Ze względu na użycie ognia teren ich występu był odgrodzony – nie było więc nawet możliwości dociekania i dotarcia do artystów czekających „na zapleczu” na swoje wejście przed publiczność. Odeszłam z kwitkiem, bez wiedzy i bez szansy medialnego wsparcia.
Ten uliczny pokaz obejrzało kilkaset osób, ale – z powodu decyzji samych performerów – publiczność nie mogła dać wykonawcom niczego więcej ponad zasłużone brawa.
Sandra Wilk, Strona Tańca