Po blisko trzech miesiącach oczekiwania wreszcie odbyła się sceniczna premiera „Tańcząc Boską Komedię” w choreografii Elwiry Piorun. Opierający się na nieśmiertelnym poemacie Dantego Alighieri, nowy spektakl Teatru Tańca Zawirowania pierwszy raz został zagrany podczas tzw. miękkiego lockdownu w finale 16. Międzynarodowego Festiwalu Tańca Zawirowania, ale wystawienie to było przeznaczone tylko do dystrybucji online. Tak więc ci, którzy widzieli tę premierową transmisję w grudniu 2020 r., dopiero teraz, pod koniec lutego 2021 r., mogli porównać ją ze spektaklem. I to dwukrotnie.
Podobno pierwszy pokaz w Garnizonie Sztuki rozpoczął się dwa razy, bo komputer od świateł zaczął żyć własnym życiem. Możemy się z tego powodu gniewać albo… potraktować to zdarzenie jako swoistą preambułę do spektaklu stanowiącą wyrazistą alegorię piekła na ziemi, bo nie ma niczego gorszego dla artysty tańca, jak pomylenie świateł czy warstwy muzycznej właśnie podczas premiery. Naprawdę łatwiej jest improwizować nawet wtedy, gdy któryś z tancerzy zapomni część misternie opracowanej choreografii.
Z kolei podczas drugiego wystawienia (je miałam okazję zobaczyć na żywo – przyp.) na deskach teatralnych działy się raczej niebiańskie sceny. Bowiem przeszedł samego siebie Stefano Silvino, który swą wyeksponowaną – szczególnie w finale – rolę zagrał niezwykle ekspresyjnie, mocno i wyraziście. Stopił się wręcz ze swoją postacią, tak, jak dobry aktor identyfikuje się z przypisanym mu bohaterem, całą jego historią i kontekstami. W tym wypadku Silvino po prostu był, żył i umierał w zaświatach i na ziemi, co potrafił zaakcentować w zmiennym napięciu ciała, mimice, w odpowiedniej delikatności lub intensywności swoich gestów.
Pozostali tancerze wiele mu nie ustępowali. To dobrze, bo „Tańcząc Boską Komedię” powinien rosnąć w siłę z każdym kolejnym wykonaniem – spektakl Elwiry Piorun ma ogromny potencjał sprzedaży polskiej i międzynarodowej, nie tylko z powodu uniwersalności swego literackiego pierwowzoru, ale także z powodu współczesnych ujęć jego problematyki, dobrej choreografii, nietypowego oświetlenia czy po prostu intymnego klimatu.
Silne wrażenie, większe niż podczas dziewiczego grudniowego pokazu, zrobiła na mnie iście samolubna, egoistyczna – tak, tak, to jedna z naszych najczęstszych wad – scena z maskami teatralnymi. Te maski to przecież zapewne symbol pandemii, a w każdym razie można je tak odbierać, skoro postaci ukryte za nimi wyrywają się normalności, są częściowo nieobecne, częściowo obce, wykrzywione jak z prac Muncha, Beksińskiego czy Gigera. Te „potwory” atakują samotnego człowieka bez maski, by go „pochłonąć” i odciągnąć półżywego na brzeg pola gry. Och, jakże to ludzkie i nieludzkie zarazem…
Intrygującym więc było po tej stosunkowo powolnej, precyzyjnie skomponowanej, części zatracić się w mocnej i głośnej muzyce, feerii świateł oraz zobaczyć przy tym naprawdę wysokie skoki (w tym na ścianę), agresywne partnerowanie czy zgranie synchroniczne przeprowadzone w szaleńczym tempie. Te zbiorowe, dynamiczne sceny obrazowały ruchowe szaleństwo w jakimś – skrycie oczekiwanym wcześniej – wyzwoleniu…
Całość niezwykle plastyczna. Niezwykle emocjonalna. A nade wszystko skłaniająca do refleksji pod wpływem rozbrzmiewających w całym teatrze gorzkich słów Dantego o naszych wadach, grzechach, podłościach. Czy się ich kiedyś wyzbędziemy, chociaż na tyle, by trafić do czyśćca? Zapewne nie. Zapewne nigdy, jako ludzkość, bo zło w naturze ludzkiej jest zakorzenione, stanowiąc jakiś okropny i okrutny atawizm, którego od tylu wieków nie potrafimy z nas wyrugować ani edukacją, ani religią. Trzeba do tego mocniejszych bodźców, np. własnego doświadczenia. Dlatego trzeba o naszych przywarach krzyczeć, mówić lub… tańczyć bez końca, abyśmy w obliczu własnego lustra wreszcie się poprawili, wreszcie się zmienili i wreszcie wzajemnie się szanowali.
A Dante? Dante może nam w tym pomóc.
Sandra Wilk, Strona Tańca
„Tańcząc Boską Komedię” Teatr Tańca Zawirowania, choreografia: Elwira Piorun, dramaturgia: Aleksandra Kostrzewa, tancerze: Liwia Bargiel, Magdalena Wójcik, Stefano Silvino, Michał Przybyła, współpraca twórcza: Gieorgij Puchalski, premiera sceniczna: 26-27.02.2021, Garnizon Sztuki, pokaz: 27.02.2021
Podobno pierwszy pokaz w Garnizonie Sztuki rozpoczął się dwa razy, bo komputer od świateł zaczął żyć własnym życiem. Możemy się z tego powodu gniewać albo… potraktować to zdarzenie jako swoistą preambułę do spektaklu stanowiącą wyrazistą alegorię piekła na ziemi, bo nie ma niczego gorszego dla artysty tańca, jak pomylenie świateł czy warstwy muzycznej właśnie podczas premiery. Naprawdę łatwiej jest improwizować nawet wtedy, gdy któryś z tancerzy zapomni część misternie opracowanej choreografii.
Z kolei podczas drugiego wystawienia (je miałam okazję zobaczyć na żywo – przyp.) na deskach teatralnych działy się raczej niebiańskie sceny. Bowiem przeszedł samego siebie Stefano Silvino, który swą wyeksponowaną – szczególnie w finale – rolę zagrał niezwykle ekspresyjnie, mocno i wyraziście. Stopił się wręcz ze swoją postacią, tak, jak dobry aktor identyfikuje się z przypisanym mu bohaterem, całą jego historią i kontekstami. W tym wypadku Silvino po prostu był, żył i umierał w zaświatach i na ziemi, co potrafił zaakcentować w zmiennym napięciu ciała, mimice, w odpowiedniej delikatności lub intensywności swoich gestów.
Pozostali tancerze wiele mu nie ustępowali. To dobrze, bo „Tańcząc Boską Komedię” powinien rosnąć w siłę z każdym kolejnym wykonaniem – spektakl Elwiry Piorun ma ogromny potencjał sprzedaży polskiej i międzynarodowej, nie tylko z powodu uniwersalności swego literackiego pierwowzoru, ale także z powodu współczesnych ujęć jego problematyki, dobrej choreografii, nietypowego oświetlenia czy po prostu intymnego klimatu.
Silne wrażenie, większe niż podczas dziewiczego grudniowego pokazu, zrobiła na mnie iście samolubna, egoistyczna – tak, tak, to jedna z naszych najczęstszych wad – scena z maskami teatralnymi. Te maski to przecież zapewne symbol pandemii, a w każdym razie można je tak odbierać, skoro postaci ukryte za nimi wyrywają się normalności, są częściowo nieobecne, częściowo obce, wykrzywione jak z prac Muncha, Beksińskiego czy Gigera. Te „potwory” atakują samotnego człowieka bez maski, by go „pochłonąć” i odciągnąć półżywego na brzeg pola gry. Och, jakże to ludzkie i nieludzkie zarazem…
Intrygującym więc było po tej stosunkowo powolnej, precyzyjnie skomponowanej, części zatracić się w mocnej i głośnej muzyce, feerii świateł oraz zobaczyć przy tym naprawdę wysokie skoki (w tym na ścianę), agresywne partnerowanie czy zgranie synchroniczne przeprowadzone w szaleńczym tempie. Te zbiorowe, dynamiczne sceny obrazowały ruchowe szaleństwo w jakimś – skrycie oczekiwanym wcześniej – wyzwoleniu…
Całość niezwykle plastyczna. Niezwykle emocjonalna. A nade wszystko skłaniająca do refleksji pod wpływem rozbrzmiewających w całym teatrze gorzkich słów Dantego o naszych wadach, grzechach, podłościach. Czy się ich kiedyś wyzbędziemy, chociaż na tyle, by trafić do czyśćca? Zapewne nie. Zapewne nigdy, jako ludzkość, bo zło w naturze ludzkiej jest zakorzenione, stanowiąc jakiś okropny i okrutny atawizm, którego od tylu wieków nie potrafimy z nas wyrugować ani edukacją, ani religią. Trzeba do tego mocniejszych bodźców, np. własnego doświadczenia. Dlatego trzeba o naszych przywarach krzyczeć, mówić lub… tańczyć bez końca, abyśmy w obliczu własnego lustra wreszcie się poprawili, wreszcie się zmienili i wreszcie wzajemnie się szanowali.
A Dante? Dante może nam w tym pomóc.
Sandra Wilk, Strona Tańca
„Tańcząc Boską Komedię” Teatr Tańca Zawirowania, choreografia: Elwira Piorun, dramaturgia: Aleksandra Kostrzewa, tancerze: Liwia Bargiel, Magdalena Wójcik, Stefano Silvino, Michał Przybyła, współpraca twórcza: Gieorgij Puchalski, premiera sceniczna: 26-27.02.2021, Garnizon Sztuki, pokaz: 27.02.2021