Atomowe dziewczyny

Atomowe dziewczyny

Pokazany podczas 20. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Tańca i Performansu Ciało/Umysł spektakl „Manhattan” Danieli Komędery-Miśkiewicz i Dominiki Wiak z 2019 roku stawia pytanie o to czy wojnę da się zakończyć inną drogą, niż eskalacją przemocy. Autorki słusznie zauważają – odnosząc się do amerykańskiego Projektu Manhattan mającego za zadanie skonstruowanie nowego rodzaju broni, że bomba atomowa była bombą paradoksalną, bo miała przynieść niewyobrażalne zniszczenia i jednocześnie zakończyć wojnę, a zrzucenie „Little Boy” na Hiroszimę to przerażający przykład działania opierającego się na zwiększeniu przemocy w celu… pojednania.

Choreografia wystawiona 12 października 2021 r. w Szkole (Komuna/Warszawa) poruszała więc temat niewyobrażalnie trudny, za jakim stała śmierć milionów niewinnych ludzi, szczególnie że wykonawcy (poza tancerkami na scenie występowali także muzycy – Aleksander Wnuk, Michał Lazar  – i dziecko, Fryderyk Liber) chcieli także zwrócić uwagę na estetyczne piękno samego grzyba atomowego.

Artystki debiutujące w roli choreograficznej i reżyserskiej naprawdę dobrze poradziły sobie w komponowaniu samego tańca i jego „współpracy” z przestrzenią (w ruchu świetnie wypadły nie tylko one same ale i muzycy, płynnie wcielający się w role… polityków, dyktatorów), ale niestety poległy reżysersko tworząc skomplikowaną strukturę spektaklu, która niestety będzie nieczytelna dla większości widzów.

Merytoryczna i historyczna podbudowa każdej ze scen nawiązujących do wydarzeń politycznych czy społecznych w USA i Japonii, do jakich odnosiły się Komędera-Miśkiewicz i Wiak nie pomogły im, bo w Polsce funkcjonującej po zakończeniu wojny za żelazną kurtyną nie było i wciąż nie ma powszechnej wiedzy ani o amerykańskim „boomie nuklearnym”, tamtejszej narracji mass-mediów niezwykle spłycających problemy, jakie przyniesie atom i nowa broń na nim oparta czy nawet o antywojennych protestach w Stanach. Polska była przecież krajem silnie zamkniętym informacyjnie i mentalnie, a w związku z tym brakuje u nas także pokoleniowo przekazywanej wiedzy o zjawiskach społecznych w innych krajach, w zasadzie od lat 40. do lat 90. XX wieku.

Lekcje historii pozwalają nam łatwo w „Manhattanie” odczytać spektakularną scenę wybuchu bomby atomowej, oglądanej przez artystów leżących na kocykach z przyciemnionymi okularami na oczach, czy scenę konsekwencji ataku na Hiroszimę, gdy jedna z tancerek ma na sobie kostium ukrywający jej rękę tak, że widzimy tylko jej kikut. To rozumienie intuicyjne, w końcu informacje o tym, jak wygląda grzyb atomowy i jakie były reperkusje napromieniowania milionów Japończyków to wiedza powszechna. Ale już parada dziecka ćwiczącego wschodnie sztuki walki (pierwotnie przy premierze był to chłopiec uprawiający boks) tak łatwo odczytywalna nie jest. Budzi wręcz pytanie o to, dlaczego obserwujemy ten moment po wybuchu a nie przed nim, a dzieje się tak dlatego, że o setkach tysięcy sierot w Hiroszimie czy Nagasaki, które szukały swoich domów, swoich rodziców błąkając się po skażonych terenach – nie wiemy w zasadzie niczego. Na pewno nie wie tego młode pokolenie, które o tej tragedii ma zapewne w książkach do historii podanych zaledwie kilka zdań. Zdań nieistotnych w testach maturalnych, gdzie ocenia się raczej polityczne, a nie społeczne skutki wybuchu bomby atomowej, które doprowadziły do zakończenia II wojny światowej.

Zupełnie nieczytelna w spektaklu „Manhattan” jest także ostatnia, finałowa scena, w której tancerki pokonują całą szerokość sceny w objęciach, w nieustającym nawet na chwilę ruchu, mimo osuwania się na ziemię. Nie wiemy, co symbolizuje w tym ostatnim fragmencie wyświetlane czarno-białe wideo – jest zbyt abstrakcyjne. To ponoć pustynia i (radioaktywny?) pył ogarniający nie tylko tło, całą przestrzeń sceny oraz widownię. Niestety jest to absolutnie niejasne, już łatwiej byłoby osiągnąc zamierzony efekt używając dymu puszczonego wprost w stronę publiczności, i sam spektakl nie ma przez to finału, który zostawi odbiorcę z jakimś mocnym przemyśleniem czy refleksją.

Z całym szacunkiem do twórców – moim zdaniem spektakl o bombie atomowej powinien być tak mocny, że aż zapiera dech w piersiach. Przy takim temacie nie ma miejsca na jakieś nienasycone treścią fragmenty, skoro na ekranie pokazuje się ogromny, ogarniający wszystko grzyb po wybuchu najbardziej ze śmiercionośnych broni, jaką zna ludzkość. Widzimy jego piękno (co było ważnym zamysłem artystek, aby na bombę atomową spojrzeć także w sposób estetyczny), ale wiemy, że to piękno było zabójcze dla milionów, że było pokazem potęgi i siły, która stłumiła całą II wojnę światową. Jakkolwiek wspaniały wizualnie nie byłby ten obraz wciąż jest obrazem grozy, a artyści muszą zbudować do niego na tyle silny kontrapunkt, by ich działanie pokonało to, co widzieliśmy na ekranie.

To się zaś udało jedynie częściowo. Z pewnością jest grono widzów, którzy przyjmują „Manhattan” z całym jego dobrodziejstwem. Jako płynącą spokojnie opowieść o człowieku uwikłanym w politykę i walkę o przetrwanie. Niezwykle ciekawym było np. wykorzystanie w pierwszej części spektaklu gestów politycznych. A w zasadzie naznaczenie nimi całości przekazu, ruchowego i wizualnego, w tym poprzez kostiumy, za jakie przez dłuższą część tej pracy robiły szare garnitury, nieco przypominające przecież i mundury [Przy okazji przypominam o brunatnej historii firmy ubraniowej Hugo Boss, która szyła koszule i mundury dla nazistów (SS, Wehrmachtu czy Hitlerjugend), za co firma przeprosiła dopiero w 2011 roku – przyp.]. Możemy tu odczytać gesty znane m.in. z przemówień Hitlera, reżyserowanych ruchowo tak, aby jak najsilniej wpływać psychologicznie na słuchające go tłumy. A przecież nie jest tajemnicą, że z podobnej gestykulacji korzysta obecnie wielu współczesnych, często skrajnie prawicowych, polityków. Frapujące były także sceny otwierające całą choreografię – pierwsza, w jakiej nie jesteśmy nawet pewni czy widzimy ludzkie ciało, bo widzimy jedynie poruszające się wyabstrahowane od reszty ciała członki w rękawicach bokserskich czy kolejna, w jakiejś niemal burleskowej konwencji, w której pojawia się „Miss Atomic Bomb” ubrana w chmurę grzyba atomowego. Chmura przypomina watę cukrową, pianę, obłok, coś niezwykle ulotnego – to dobrze wpisuje się w koncepcję niepewności stania nad przepaścią… zagłady.

Reasumując, niemal każda ze scen „Manhattanu” jest ciekawa, dobrze wykonana (sic!) i przemyślana, ale złożone w całość nie składają się w spójną, intuicyjnie odczytywaną, opowieść. Tak więc, aby bezdyskusyjnie przyjąć ten spektakl widz musiałby być silnie merytorycznie przygotowany do tematu, być wprowadzony w dyskurs o koncepcjach strategii wojennej i pokojowej czy wreszcie w analizę roli mass-mediów w narracji polityków rządzących światem i straszących nas wojną (nie tylko jądrową). Tego zabrakło.

Sandra Wilk, Strona Tańca

„Manhattan” Daniela Komędera-Miśkiewicz, Dominika Wiak, koncepcja, choreografia i wykonanie: Daniela Komędera-Miśkiewicz, Dominika Wiak, muzycy (na żywo): Aleksander Wnuk, Michał Lazar, gość specjalny: Fryderyk Liber, wideo: Natan Berkowicz, reżyseria światła: Paweł Murlik, producent: Bytomski Teatr Tańca i Ruchu Rozbark, premiera: 01.09.2019, pokaz w ramach: 20. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Tańca i Performansu Ciało/Umysł, pokaz: Szkoła (Komuna/Warszawa), 12.10.2021